Siemanko

avatar Ten blog rowerowy prowadzi
- RAPTOR -

Moja baza startowa znajduje się w mieście   Chorzów.
Mam przejechane 59961.97 kilometrów w tym 2256.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.47 km/h
Więcej o mnie.


2013 button stats bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl
2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl
2009 button stats bikestats.pl

BIKEFORUM
Bikeforum ModTeam

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy raptor.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

maraton

Dystans całkowity:1313.70 km (w terenie 15.00 km; 1.14%)
Czas w ruchu:45:41
Średnia prędkość:28.76 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:218.95 km i 7h 36m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
160.00 km 0.00 km teren
05:28 h 29.27 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazowia MTB24h

Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 19.07.2012 | Komentarze 0

Jazda w quatro. W nocy spadliśmy z drugiej pozycji i zrezygnowaliśmy ze względów głównie technicznych. Brakowało 4go do jazdy.

Gratulacje dla Ficka za pierwsze miejsce OPEN.


Wieliszew 2012 Mazowia 24h © raptor


Dane wyjazdu:
12.00 km 0.00 km teren
00:22 h 32.73 km/h:
Maks. pr.:47.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zawody MBike

Sobota, 7 stycznia 2012 · dodano: 08.01.2012 | Komentarze 2

Również trenażer, ale z racji tego, że to zawody to wpisuję.

Zawody organizowane przez Mbike w Katowicach i Krakowie. W eliminacjach jak się okazało zająłem 8 miejsce, więc zakwalifikowałem się do zawodów.

Rano o 10.30 stawiłem się "na starcie". Jako iż ktoś z ekipy Katowickiej odpadł, to wskoczyłem na 7 pozycję - co za tym idzie, ścigać miałem się z siódmym z Krakowa. Jako iż ósmy dopiero miał dojechać, poszedłem na pierwszy ogień...

Start b.słabo, z racji tego że rolka była b.słabo dociśnięta.. już na starcie kilkadziesiąt metrów straty do konkurenta... Na pierwszym okrążeniu jednak udało mi się już nie tylko go dogonić ale wypracować pewną przewagę... Po niecałych 4km jazdy miałem już 500m przewagi, co bardzo motywowało.. niestety, nagle po 4.5km ścigania się, zobaczyłem biały ekran... Wysypał się program. Już wtedy powiedziałem, że 2 raz tak nie pojadę...

Kolejni jadący mieli już dużo lepiej dociśniętą rolkę i poprawione wiele rzeczy, które utrudniały jazdę. Mimo to parę razy trzeba było restartować zawody...

Po mniej więcej 2h zaproponowano mi ponowny start.. wiedziałem, że czasu mocnego już nie zrobię, ale wiedziałem też że mogę dowalić Krakowianom - z którymi walczyliśmy :D Pojechałem. Zrobiłem czas 15min 09sek odstawiając konkurenta o prawie 1.5min ;D

Zająłem 9te miejsce na 16stu startujących... gdyby nie problemy z rolką i programem może klasyfikowałbym się gdzieś na 6-7.. ale cóż, złośliwość rzeczy martwych :) Forma słaba, ale będzie lepsza :) Ostry trening od dnia dzisiejszego ;)

Dostałem: Finishline'a, koszyk na bidon, bidon izostara, łatki samoprzylepne do dętek i plakat Taxa :) Tak czy inaczej - opłacało się ;P

Dane wyjazdu:
7.70 km 0.00 km teren
00:14 h 33.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Eliminacje MBIKE

Czwartek, 5 stycznia 2012 · dodano: 05.01.2012 | Komentarze 0

Jestem przeciwnikiem dodawania wpisów z trenażera, ale ten jeden raz sobie pozwolę.

Eliminacje do zawodów MBike org. w Katowicach. B.ostro, jak na aktualną formę :)
Kategoria maraton


Dane wyjazdu:
80.00 km 0.00 km teren
02:25 h 33.10 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Gliwicka Czasówka - 7777 :)

Sobota, 15 października 2011 · dodano: 15.10.2011 | Komentarze 2

Dziewiczy start zarówno dla mnie jak i szosy. Ja nigdy wcześniej nie jechałem czasówki, a rower nigdy jeszcze nie startował w żadnych zawodach.

Wyjazd z domu około 9.00 żeby mniej więcej na 10.00 dojechać na Rybnicką w Gliwcach. Tam szybka rejestracja i oczekiwanie na start. W między czasie pojawił się Michał Barczyk i Ficuś.. Gdzieś też zauważyłem Paweła Pięte (jednak zorientowałem się, że to on tylko po białym Pectusie - jego bym nie poznał bez kasku i okularów).

Numer startowy 24. Co za tym idzie, startowałem 11.54 (starty rozpoczęły się o 11.30)
Wcześniej 2 razy objazd trasy. Raz lajtowo, a raz z chłopakami - mocniej.

Widząc ludzi którzy tam przyjechali doskonale wiedziałem że nie ma co walczyć o podium, ale chciałem zrobić jak najlepszy czas. Wystartowałem i całe 7777m zrobiłem w czasie 12min35sek - niestety. Gdyby nie boczny wiatr może było by lepiej. Bardzo przeszkadzały mi wysokie profile kół (furgałem po asfalcie jak tylko zawiało).

Generalnie zająłem 22miejsce OPEN (startujących 85+), więc nie popisałem się. Sprinty jednak nie są dla mnie :) Chętnie pojadę czasówkę 40km - bo tam już bardziej będę mógł powalczyć :)

Dane wyjazdu:
1024.00 km 0.00 km teren
35:12 h 29.09 km/h:
Maks. pr.:62.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Imagis Tour 2011 czyli Raptor jest nienormalny :)

Poniedziałek, 25 lipca 2011 · dodano: 25.07.2011 | Komentarze 57

Pomysł startu w Imagis Tourze czyli BBTour (Bałtyk-BieszczadyTour) powstał 2 lata temu. Już w zeszłym roku chciałem startować, ale wypadek z samochodem zmusił mnie do odłożenia planów.
Kwalifikacje uzyskałem wyjątkowo (mimo wieku), ponieważ wygrałem maraton w Radlinie, przejechałem 500kę w Gliwicach i wstawił się za mną Oskar Sproch.
Do Świnoujścia pojechałem z braćmi Gospodarczykami (Kuba i Szymon). Na miejscu również z nimi mieszkałem w Hotelu. W piątek odprawa i omawianie trasy.
W sobotę od samego rana popadywało. Mniej więcej od około 7.00 większość zawodników była już w okolicy promu, instalowała GPSy i kompletnie bezsensownie marnowała czas (zamiast pospać te 30min dłużej…).
Start z promu o 8.00 i przejazd kilometr dalej na start ostry.
Moja grupa ruszyła o 8.25. Oczywiście zaraz po starcie zaczęło lać. Tempo równe, w miarę szybkie, po 20 km przegoniliśmy grupę startującą o 8.20.
Około 50km dogania Nas część ostatniej grupy, którą ciągnie Huszoft. Przez jakiś czas ostre zmiany, motywowani przez Huszofta. PK w Płotach trwał jakieś 45sek – podpis, banan do kieszeni i w drogę.
Huszoft motywował Nas jeszcze przez jakieś 35km, jednak w pewnym momencie urwał się swoim znacznie szybszym tempem… Na 130km w Drawsku Pomorskim mała przerwa na herbatkę i drożdżówkę. Dalej w deszczu do okolic Wałcza. Tam też doganiamy Kuriera i Piotrka Kurczyka. Stworzył się mały peletonik – Kurier, Kuba Gospodarczyk, Piotrek Kurczyk oraz dwóch jadących z nami bikerów i ja ;) PK w Pile wg mnie najgorszy na trasie.. jeden Snickers+woda… A akurat tam miałem straszną ochotę coś zjeść.. Na szczęście moje zapasy batonów mnie uratowały.
Przed Bydgoszczą zrywamy się z Kurierem swoim szybszym tempem, jednak na PK i tak dogania Nas reszta. Tu też przebieramy się wreszcie suche ciuchy. Zjadamy obiad i ruszamy dalej. W okolicach 21.15 dojeżdżamy do Torunia gdzie uraczono Nas różnymi pysznościami. Rozsiadamy się na chwile, odpoczywamy i nabijamy się z ekipy, która ucieka przed Nami (z braku czasu sikająca w spodnie).
Dalej już z oświetleniem do Włocławka. Tam szybka herbatka, baton i dalej na Płock.. i ten odcinek był pierwszym kryzysem.. jadąc komuś na kole, najnormalniej w świecie zasypiałem. Odżywałem jedynie na zmianach, dlatego też starałem się możliwie jak najczęściej, na nie wchodzić. Na tym odcinku też zaczęło mnie boleć prawe kolano… Na szczęście pani na stacji uraczyła mnie Ibupromem, a ekipa organizująca punkt kawą. Odżyłem :) Od tego punktu, wzrost mocy, wręcz jej nadmiar. W Siedlcach na PK kilku młodych ludzi niesamowicie zaangażowanych w organizacje. Właściwie jeśli ktoś przyjechałby tam kompletnie otumaniony, to ekipa zrobiłaby za niego wszystko – od odebrania roweru zaraz po przyjeździe, przez pełen serwis żywnościowy, aż po zadbanie o to żeby każdy miał pełen bidon.. Klasa :) Podobno ekipa uciekająca jechała na ten punkt kompletnie wykończona, zupełnie odwrotnie do Nas.
Do Grójca dojeżdżamy nad ranem. Lekkie modyfikacje w ubiorze, drożdżówki, ciepła herbatka i dalej w drogę.. Ponownie wrócił ból kolana.. Mimo zażytego Ketonalu, ból nie ustępuje.
Lekko pomylona trasa przez naszego przewodnika, zmusza nas około 1.2km przejazdu po szutrowej drodze. Na trakcie Królewskim podczas ściągania bandaża który miałem na kolanie, bandaż wkręca się w tylne koło. Zmusza mnie to do zatrzymania się i około minutowej walki z poplątanym w kasetę bandażem, przez co gubię grupę i nie mam pewności że dobrze jadę. Niezależnie jednak wbijam średnią około 40km/h i dość szybko dochodzę do ekipy. (przy ich 25km/h)
Chwile przed Wsolą wpada mi piasek do prawego oka. Mimo przemycia i kropli do oczu, nadal problem nie znika. W Hotelu zjadamy gulaszową (a kto chciał flaczki), a chłopaki z serwisu rowerowego (których poznałem już w Wieliszewie – ekipa OLSHa) smarują mi napęd.
Do Vikinga dojeżdżamy (696km) około 12.00. Tam też pyszny obiad (schabowy+ziemniaki) oraz herbatka. Ból kolana się nasila, a piasek nadal utrudnia mi życie. Niezależnie nie mam zamiaru się poddać jak Piotrek Kurczyk, który w tym miejscu rezygnuje z dalszej jazdy – podobno z powodu mięśni..

Do Nowej Dęby jadę zamroczony… w sumie cały czas myślę co zrobić z kolanem. Stwierdzam, że nawet jeśli przenocowałbym gdzieś to nic nie pomoże, a po kilku godzinach nie ruszania kolanem – będzie tylko gorzej. W nowej dębie kawa+makaron w sosie, trochę odpoczynku i dalej w drogę. Dołącza do Nas 2 bikerów, którzy odpadli z pierwszej grupy. Aż do Rzeszowa gnamy jakby nas ktoś gonił. Przez Rzeszów przelatujemy za Kurierem, który w mieście jest w swoim żywiole i „z bomby” leci między samochody :)
Punkt w Rzeszowie przy samolocie (czy jak on się tam nazywał), rewelacja :D Placki z dżemem :D Tego mi było trzeba. 860km za Nami i jedyne 140 do mety podnosi mnie na duchu (bo nie wiem jeszcze co mnie czeka). Motywujemy się wzajemnie z Kubą i stwierdzamy, że pojedziemy za Kurierem ile tylko damy radę. Do Brzozowa tempo całkiem przyzwoite, a trasa całkiem przyjemna (mimo jednego mocnego podjazdu). Tam też wcinam pączka, dolewam wodę do bidona i uzupełniam zapasy :) od tego miejsca jedziemy już cały czas tylko w trzech – Kurier, Kuba i Ja :) (trzech muszkieterów:P )
Przed Sanokiem łapie Nas ulewa, więc do samego Sanoka dojeżdżamy nie dość, że kompletnie mokrzy to jeszcze niesamowicie zmarznięci. Mimo tego humory Kubie i Mnie dopisują, a tym razem My motywujemy Kuriera. Gorący rosół z makaronem to właśnie to czego nam było trzeba :) ubieramy się w kurtki przeciwdeszczowe i ruszamy na najgorszy, siedemdziesięciu kilometrowy odcinek :) Deszcz w sumie był o tyle dobry w tym momencie, że wszyscy już powoli zasypialiśmy, a podejrzewam, że tego kryzysu sennego moglibyśmy nie przetrzymać – deszcz nas obudził :P

Do Gęsiego zakrętu dojeżdżam resztkami sił… ledwo stoję na nogach, właściwie to nawet wchodząc do środka nie trafiam w drzwi.. (z resztą nie ja jeden). Tam czekają na Nas dwie bardzo sympatyczne dziewczyny, ciepła zupa i wszystko co było potrzebne. Odpoczywamy chwile i dowiadujemy się od kuriera, że najgorsze dopiero przed Nami… tym razem mu uwierzyłem. Czekały nas 2 przełęcze. Trzydzieści parę kilometrów do mety, wydawało się tak odległe jak na starcie w Świnoujściu… Ruszyliśmy spokojnie, nie chcąc się zajeżdżać.. Pierwsza przełęcz poszła dość szybko, więc miałem nadzieje, że i druga taka będzie… niestety myliłem się.. Podjazd wydawał się nie kończyć. Jak to Kurier fajnie ujął: „Czy ja ku*wa do nieba jadę??” – i do zdanie chyba idealnie opisuje ten podjazd :) Kiedy wydawało Nam się, że już koniec (a Kurier ubrał kurtkę ortalionową na zjazd) okazało się, że jeszcze 200m podjazdu.. Następnie jakieś 10km mocnego zjazdu w mgle. Zjazd tak Nas wychłodził, że momentami miałem problem z zaciskaniem klamek hamulca. Potem jeszcze tylko 14km i dojazd do upragnionej METY!!! :D

Na miejscu oddaliśmy książeczki do podbijania pieczątek oraz GPSy i mogliśmy cieszyć się zwycięstwem.. Czemu piszę zwycięstwem? Bo każdy kto dojechał na metę, wg mnie był zwycięzcą.
Meta wg mnie trochę idiotycznie zorganizowana. Na każdym punkcie na trasie dostawaliśmy wszystko co tylko dusza zapragnęła – od żurku, przez pączki przez owoce i kanapki.. na mecie jednak dostaliśmy miseczkę żurku, drożdżówkę i piwo.. trochę mało po takim dystansie.. Na szczęście miałem jeszcze zaoszczędzone batony :)
Czas brutto – 42h 04min. Czas jazdy 35h12min.

WIELKIE PODZIĘKOWANIA DLA KURIERA I KUBY :) Bo właściwie z nimi zrobiłem 95 % całego dystansu. Chłopaki jesteście zajebiści :)
Szacun i wielkie dzięki również dla Szymona, który cały czas czuwał Nad nami w PK i wspierał :)

Grójec BBT2011 © raptor


Dane wyjazdu:
30.00 km 15.00 km teren
02:00 h 15.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

nieszczęścia chodzą parami...

Niedziela, 6 czerwca 2010 · dodano: 07.06.2010 | Komentarze 5

Jak to mówią- nieszczęścia chodzą parami... Zdążyłem wykurować się po jednym OTB jak zaliczyłem drugie..
Podczas Sobotniego biegania po WPKiW spotkałem Hosego (na bike) którego o dziwo sprintem dogoniłem.. po 10 min rozmowy uświadomił mnie że pula nagród w niedzielnym maratonie to 12 tyś zł... (tym samym przekonał mnie żeby jednak pojechać...). Chwile potem spotkaliśmy RafalaCSC, który potwierdził swój udział..
Szybko załatwiłem rower (gdyż mój nadal leży i czeka na odszkodowanie) i rano w niedziele ruszyliśmy z Rafałem pod spodek.
Tam właściwie prawie 4h czekania na start.
Ruszyłem z dość dobrego miejsca i szybko zyskałem kilka miejsc.. jechałem w czołówce (pierwsza 10) do 3 stawów gdzie w pewnym momencie postanowiłem wyprzedzić kolesia przede mną (nr 4). Niestety wjechaliśmy wtedy w błoto i go zniosło we mnie.. efekt -gleba w dwójkę.. Szybko się pozbieraliśmy jednak czołówka nam uciekła.. chwile potem dogonił mnie Rałał. Chwile jechaliśmy razem aż do kolejnego miejsca gdzie gwałtowne hamowanie i małe OTB spowodowało że Radek wjechał mi w tył :D
Wtedy postanowiłem że odpuszczam już walkę o miejsce tylko o utrzymanie.. Po przejechaniu obok Muchowca jechałem na asfalt (moje klimaty) więc ruszyłem ostro.. (aż się zdziwiłem że tyle siły jeszcze mam) a za mną w tunelu jakiś 2 kozaków.. Na końcu asfaltu niestety były płytki przed którymi nie do hamowałem.. duuuuużee OTB i po wyścigu... Wolontariusz pytał się mnie czy żyje :D fakt jest faktem że nie potrafiłem się nawet podnieść.. Kolano stłuczone na maxa.. ledwo stałem na nogach. Podszedłem kawałek dalej gdzie jeden z organizatorów zaproponował że zawiozą mnie pod Spodek lub jeśli chce zadzwonią po karetkę.. Odmówiłem i ruszyłem na jednym SPD pod spodek :)
Tam ewakuacja (by Ojciec). Chwile potem w szpitalu prześwietlenie kolana (które wyglądało jak 2 podstawowe). Na szczęście kości całe. stłuczenie zejdzie mniej więcej po 5 dniach :)
Dziś jadę na Ketonalu ale jakoś jest :)

Z dobrych jednak informacji są takie że najprawdopodobniej w przyszłym tyg. kupie wreszcie szosę :) Czyli od przyszłego tygodnia nadrabiam straty (zarówno kondycyjne jak i kilometrowe). Może nie uda mi się zrobić założonych 20 tyś km ale Imagis Touru nie odpuszczę :)

Rap na starcie :D © raptor


Rap odpoczywa... chodzic nie umie :D © raptor