Siemanko

avatar Ten blog rowerowy prowadzi
- RAPTOR -

Moja baza startowa znajduje się w mieście   Chorzów.
Mam przejechane 59961.97 kilometrów w tym 2256.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.47 km/h
Więcej o mnie.


2013 button stats bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl
2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl
2009 button stats bikestats.pl

BIKEFORUM
Bikeforum ModTeam

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy raptor.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

wyjazd 300-...

Dystans całkowity:6423.40 km (w terenie 40.00 km; 0.62%)
Czas w ruchu:207:54
Średnia prędkość:30.90 km/h
Maksymalna prędkość:85.00 km/h
Suma podjazdów:1580 m
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:535.28 km i 17h 19m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
302.17 km 0.00 km teren
09:34 h 31.59 km/h:
Maks. pr.:48.78 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Urodzinowa 300tka ;)

Niedziela, 2 września 2012 · dodano: 02.09.2012 | Komentarze 0

Wyjazd z domu o 8.00... Początek tragicznie, bo całe 170km na wiatr. Do tego dzisiejszy dzień to raczej nie mój dzień :)
Chorzów-Sieradz średnia lekko powyżej 30km/h.. Dalej już tylko lepiej, a chwile przed Turkiem spotykam Mada, z którym współpracuje już do samego Sampolna :)

Jutro Grudziądz :)
Kategoria wyjazd 300-...


Dane wyjazdu:
924.40 km 0.00 km teren
30:26 h 30.37 km/h:
Maks. pr.:66.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

BBT - part I

Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 29.08.2012 | Komentarze 12

Na BBT w sumie nie nastawiałem się w tym roku, ze względu na astronomiczne koszty takiego maratonu... 600zł samego wpisowego, trochę zabija chęć wyjazdu.

Początkiem sierpnia jednak,dzięki wygranej w Gliwicach postanowiłem jednak wystartować. Forma była, sprzęt był, no i na wpisowe również jakaś kasa się pojawiła.
Uzgodniłem z organizatorem BBT mój start i rozpocząłem przygotowania.

Miałem nadzieje ruszać z pierwszą grupą, razem z Kościakiem, Dziedzicem i paroma innymi mocarzami.. jednak organizator mi tego nie umożliwił - za co mam ogromny żal. Dotychczas puszczano 10cio osobowe grupy kolarzy, tym razem puszczano tylko 8śmio - nie argumentując tego... po prostu taki frykas orgów... Ja mając na liście 9ty czas, niestety zostałem oddelegowany do grupy nr 2. I to był gwóźdź do trumny tegorocznego startu w BBT...

Zaraz po starcie o godzinie 8.10 ruszyłem w pogoń za pierwszą grupą... Niestety goniłem ich sam. Przez 1.5h trzymałem non-stop średnią 41,5km/h tymsamym odrabiając 3.5min straty do uciekającej mi grupy... Niestety robiąc taką "czasówkę" kiedyś zaczyna brakować sił i musiałem odpuścić pogoń. Moja grupa, mimo iż teoretycznie kondycyjnie i fizycznie na moim poziomie- zostawała za każdym razem w tyle, kiedy wchodziłem na zmianę. Pojawiały się narzekania, że za mocno jedziemy itp. Jeszcze do Bydgoszczy miałem jakieś tam nadzieje, że przynajmniej utrzymamy stratę do pierwszej grupy i będę miał okazję przeskoczyć do nich na tzw. Przepaku.. Niestety tak się nie stało i od tego momentu moje podejście do startu w BBT się zmieniło. Stwierdziłem, że trzeba tylko to ukończyć - o rekord będę walczył za 2 lata.
Do Wsoli dojeżdzam z niesamowitym rozstrojem żołądka, więc postanawiam sobie tam odpocząć, zjeść i na luzie pojechać dalej już sam. W Iłży, gdzie była możliwość kolejnego przepaku, biorę prysznic, zjadam porządny obiad i ruszam dalej.. Początkowo z Wilkiem i ekipą, jednak jakieś 5km od punktu ruszam już swoim tempem.
30km przed Rzeszowem łapie mnie potężna burza i niestety łapię kapcia w środku pola... Tam też spędzam jakieś dobre 20min na pieprzeniu się z wymianą dętki (opony ściągałem tylko raz od nowości, więc nie łatwo je ściągnąć ani założyć).

Do Rzeszowa dojeżdzam już właściwie po zmroku, a ponieważ nigdy w tym mieście nie byłem, postanawiam zrobić sobie wycieczkę po centrum (w końcu mam jeszcze ogromny zapas czasu). Pętelka po Rzeszowie a następnie na PK do Krwawego Heńka gdzie wypijam kawę i lecę dalej :)

Nocna jazda - to jest to. Pojawiają się wreszcie górki, więc znika monotonia. Po 2.5h dojeżdzam do PK u Strażaków gdzie postanawiam się przespać i dobrze najeść :D
Tam też na "dzień dobry" dostaję 2 kieliszki wódki na trawienie (bo narzekałem na problemy z trawieniem) a następnie wcinam żurki, ciasta, cukierki itp :) Po chwili dojeżdza również Zdzisław Kalinowski... Rzuca okiem na ciasta i po chwili rozmowy ze mną podejmuje tą samą decyzje co ja - "chrzanić jazdę, wcinamy :D".. Po jakiś 2.5h rozmów, kładziemy się spać na jakieś 3h...
Rano ruszamy dalej, na ostatnie 100+km:)
Kategoria wyjazd 300-...


Dane wyjazdu:
606.00 km 0.00 km teren
18:05 h 33.51 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

"Chorzów się cieszy..." :D

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · dodano: 05.08.2012 | Komentarze 13

Tytułów miało być kilka różnych, ale w końcu jest taki, dlatego też, że obiecałem taki kiedyś pewnej ważnej dla mnie osobie :)

A cały wpis będzie opowiadał o przyjaźni 3 bikerów, bólu, zwątpieniu, kryzysach i wygranej - czyli Dobej Jeździe drużynowej na czas w Gliwcach - 550km/24h...

Jako, że już od ponad pół roku wiadomo, że w Gliwiach jedną z opcji będzie właśnie ściganie się 3 osobowych ekip, postanowiliśmy również wystawić swój team. Michał Ficek, Jarosław (vel Kurier) Kędziorek oraz ja (Raptor).
Do konkurujących z Nami drużyn zapisali się członkowie Bikeholików, a także wielu BBTourowców (w tym Roman Kościak - zwycięzca BBT2011).

Ale do rzeczy:

9.30 rano w sobotę wrzucam torbę Fickowi do samochodu, a sam rozpoczynam dojazd na Plac Krakowski w Gliwicach. Odległość 24km zajmuje mi 40min.

Na miejscu spotykam całą śmietankę długodystansowców. Większość znam, z niejednym przegadałem już nie jeden temat, natomiast są i tacy, których ja nie kojarzę - oni kojarzą mnie :D

10-12.00 odprawa techniczna, atmosfera w drużynie lekko napięta - wiemy, że nie będzie łatwo, a przyjechaliśmy tam jak każdy - po złoto.

12.00 startuje ekipa "maratonowa" (czyli ta, która 550km robiła nie ścigając się)
12.15 Startujemy jako pierwsza drużyna... Każda kolejna miała być puszczana co pięć minut. Nasi początkowi główni konkurenci ("Pogromcy Karasia") mieli wystartować równo 10min za nami.



Start z Placu Krakowskiego, następnie kierunek Pyskowice. W Pyskowicach odbijamy w lewo i po dokładnie po 6km dojeżdzamy do BAZY Maratonu, gdzie co okrążenie musimy przejeżdzać przez bramkę kontrolną. Tam tylko na szybko po bananie do kieszonki, trochę wody do bidona i zaczeło się! :D

Trasa:




Na pierwszym okrążeniu (68km) robimy średnią ~37km/h... Już wtedy dowiadujemy się, że mamy jakoś 10min przewagi nad największym konkurentem... Doskonale jednak wiemy, że to dopiero początek. Póki co jedzie się świetnie. Co prawda jest naprawdę ciepło, ale nie jest to ten skwar co w Radlinie.
Drugie okrążenie robimy właściwie w bardzo podobnym czasie... Po drodzę mamy do czynienia z pierwszym kryzysem. Kurier, który ostatnimi czasy ostro zajeżdza się w pracy, proponuje Nam, abyśmy dalej jechali sami, a on nie będzie Nas spowalniał. Kategorycznie zaprzeczyliśmy - w końcu jesteśmy drużyną i do Mety dojedziemy jako drużyna (chyba, że pojawią się nieprzewidziane okoliczności).
Umawiamy sie z Jarkiem, już w połowie okrążenia, że nie wchodzi na zmiany, a my z Fickiem "się wyżyjemy"... Tak też się dzieje, czego efektem jest, standardowe dla mnie odcięcie miej więcej w okolicy 200go kilometra.
Zastanawiające jest dla mnie to, czemu ZAWSZE odcina mnie chwile przed 200tką, a zaraz potem wraca mi 120% sił. Tym razem od samego startu jem i piję ogromne ilości bananów, batonów, Carbo Snacków itp.
Niezależnie, przez pół okrążenia jestem tym wożącym się na kole i odpoczywającym. Zjadam żela energetycznego i gdzieś po 10-15min, wracam do sił.
Trzecie okrążenie wychodzi lekko gorzej czasowo. Przez jakieś 3-5min lekko kropi, co przy panującej temperaturze Nam nie przeszkadza.

O ile dobrze pamiętam przed 4tym okrążeniem robimy większą przerwę (~15min), posilamy się przepysznymi porcjami żywieniowymi. Od ryby, przez krokieciki, sałatki aż po banany, arbuzy czy naleśniki.
Baza maratonu jest pod tym kontem przygotowana REWELACYJNIE.
Zjadamy, odpoczywamy i już zregenerowani ruszamy na 4te okrążenie. Tu zero kryzysów, świetna jazda, słońce za chmurami, więc i temperatura znośniejsza. Po 4tym okrążeniu mamy około 20min przewagi nad goniącym nas teamem. Stwierdzamy, że teraz musimy po prostu jechać równo i kontrolować sytuację.

4 okrążenie rozpoczynamy jeszcze bez lampek. Plan jest taki, aby wrócić do bazy przed zmorkiem. I plan się powiódł.

Na 5 okrążenie wyjeżdzamy już z lampkami. U mnie pojawia się lekki kryzys, ale mimo wszystko staram się współpracować z ekipą. Ficek nadal mam wrażenie, ma niespożyte siły :D Po 5stym okrążeniu jest już trochę ciężko.. Kurier na każdym podjeździe zostawał w tyle, ale mimo charakterystycznego dla niego marudzenia motywujemy się.
Na 6 okrążeniu łapie mnie straszny skurcz żołądka (tak to jest jak się na szybko wrzuca jedzenie i potem od razu ściga). Boli do tego stopnia, że nie jestem w stanie dać długich zmian chłopakom... Na szczęście, zarówno Ficek jak i Kurier są w dobrym stanie. Po 6 okrążeniu robimy dużą przerwę, zjadamy gulasz z makaronem, wlewamy w siebie 1-2cole, wrzucamy kilka rzeczy do kieszonek i ruszamy.
Okrążenie 7 i 8 właściwie prawie za jednym razem. W przerwie tylko usupełnienie zapasów :)

Ostatnie kółeczko robimy już b.spokojnie, wiemy, że mamy około 49min przewagi nad konkurencją. Wszyscy jesteśmy już wykończeni. Najmniej chyba Ficek. Jeżdząc tą trasę, czułem się jakbym oglądał film "8 części prawdy.." - 8 razy to samo :D
Mimo bólu żołądka i faktu, że już niewiele do mnie docierało pod koniec okrążenia dojeżdzamy do mety dokładnie po 17h55min, robiąc jednocześnie 564km...(docieramy o 6.10 rano). Plan był na 18h brutto- tak więc chyba lepiej nie dało się go wykonać :)


Czas brutto: 17h55min
Czas netto: 16h45min
Przerwy 1h10min
Miejsce: 1 (pokrywa sie z numerem startowym)

Nad ekipą która Nas goniła mamy około 1h przewagi. Na bazie prysznic, obiad/kolacja/śniadanie i każdy przynajmniej na chwilę spać ;)

O 12.00 dekoracja na placu Krakowskim. Nasza drużyna wygrała 1500zł, wino (od sponsora), koszulki maratonu Gliwickiego i rękawki.
(Zdjęcia wstawię wieczorkiem)

Dokładnie zaraz po wręczeniu medali i odznaczeń, zaczyna padać, a zaraz po zapakowaniu się do Samochodu - rozpoczyna się ulewa :D Co za tym idzie- lepiej z pogodą nie mogliśmy trafić :D

Przede wszystkim na koniec chciałem podziękować MICHAŁOWI FICKOWI, bez którego to pierwsze miejsce byłoby raczej niewykonalne. Michał odwalił naprawdę kawał ciężkiej pracy. Oczywiście podziękowania ogromne dla Jarka -który mimo, iż marudził, to naprawdę dobrze jechał. Dzięki Chłopaki :)

Ja mam trochę kolejnych doświadczeń i kolejnych obaw. Za 20dni BBT.. Mam jechać w 1wszej najmocniejszej grupie, a po dzisiejszym maratonie mam obawę, czy dam radę. Ale zobaczymy :)

Dodatkowe zdjęcia itp. będą się pojawiać, na bieżąco, bo sam nie zrobiłem żadnego - więc liczę na organizatorów ;)

Słonie, Wymiatacze i Karasie ;) © raptor


Nagrody :) © raptor



p.s aaaa.. bym zapomniał. Ogromne gratulacje dla Organizatorów!! Maraton naprawdę REWELACYJNIE zorganizowany. Nie było się do czego przyczepić :) Takiej bazy maratonu, nie spotyka się na żadnym innym maratonie. Polecam każdemu, przejechać się za rok i zobaczyć jak można profesjonalnie podejść do sprawy organizacji :)
Kategoria wyjazd 300-...


Dane wyjazdu:
475.94 km 0.00 km teren
15:25 h 30.87 km/h:
Maks. pr.:63.11 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Nieudany start w Radlinie...

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 17.06.2012 | Komentarze 8

Wszystko sprzysięgło się przeciwko temu abym stawił się na starcie w Radlinie.. Najpierw problemy ze sprzętem, potem 2 dni przed startem ostre przeziębienie popadające w grypę... Sprzęt udało się złożyć koło południa w piątek i na testowanie ruszyłem już z 12kg plecakiem - jadąc do Rydułtów gdzie miałem nocować (6km od Radlina).
Rano w sobotę około 7.00 stawiłem sie w biurze zawodów. Spotkałem sporo znanych twarzy, w tym 4 naprawdę mocnych długodystansowców - WujekG, Roman Kościak (1 w BBT 2011), Waxmund oraz Jarek vel Kurier Kędziorek... Okazuje się, że startuje z pierwszej grupy właśnie z wszystkimi wcześniej wymienionymi.
8.00 ruszamy z Radlina i eskortowani przez 2 motocykle docieramy do Wodzisławia.. Dalej już bez eskorty w grupie. Dość szybko klaruje się 5 osoba grupa, w której - co było dla mnie ważne- Roman Kościak oraz Kurier... Plan miałem taki, aby z tymi ludzmi zrobić cały dystans. Niestety po mniej więcej 30km, odpada również Kurier. I tu miałem moment zawahania - czy czasem nie lepiej poczekać na Kuriera, bo bliżej mi do jego poziomu, niż do poziomu Romana Kościaka (vel Kościeja). Jednak postanawiam jechać z grupą... Pierwsze 150km robimy ze średnią 37km/h, co jak się potem okazuje, było lekką przesadą. Połowa tego dystansu podjeżdżając i jadąc na wiatr.
Wjeżdżając na 2gie okrążenie, byliśmy już tylko w 4. Kościej, kolega którego imienia nie pamiętam, Piotr Kurczyk oraz ja. Kawałek za bazą, na podjeździe łapię zgona - za mało jadłem. Na szczęście Kościej nie pozwala mi się poddać pomaga mi dociągnąć sie do grupy, ratuje batonem energetycznym oraz bułką i daje kilka lżejszych zmian, podczas których dochodzę do siebie :) Kiedy ja odzyskuje siły, kryzys łapie Piotrka Kurczyka. Mimo iż chcemy na niego zaczekać (w końcu oni zrobili to samo dla mnie) to Piotrek decyduje się wycofać. Zostajemy w 3.
Do Wisły docieramy już dość mocno ujechani- głównie ze względu na niesamowity skwar (wg. relacji Jedrisa podobno było 38*C w cieniu).
Na punkcie wypijamy hektolitry wody, uzupełniamy zapasy jedzenia.. Tam też w pewnym momencie zaczyna mi lecieć krew z nosa... - to był dla mnie sygnał ostrzegawczy, że średnia jaką utrzymujemy jest za wysoka (34.6km/h na całym dotychczasowym dys). Oczywiście powrót z górki i z wiatrem więc specjalnie średniej nie redukujemy. 300km robimy w 9h21min (brutto) i miałem nadzieje, że pojedziemy dalej.. Niestety tam dowiaduje się od Romana i kolegi, że oni kończą. Koniec prądu - nie jadą. I pojawia się problem. Nad goniącym nas Waxem mamy jakieś 40min przewagi. Ponieważ odpocząłem troche decyduje sie wyjechać na 3 okrążenie. Po 75km docieram do Wisły - czuje się całkiem dobrze, mam zamiar uzupełnić zapasy i ruszyć dalej. Na nieszczęście dostaje smsa do Waxmunda, z prośbą abym zaczekał. Ponieważ miałem nadzieje, że zmniejszył odległość nas dzielącą, postanawiam zaczekać - w końcu do zrobienia było jeszcze 175km, a w 2 zawsze lepiej. Niestety Waxa nie ma aż 45 min, a ja przez ten czas zdążyłem się już na tyle rozleniwić i zacząć odczuwać bardzo mocny ból prawej stopy, że postanawiam na tym punkcie zakończyć swój udział w maratonie. Dla mnie wystarczył sam fakt, że udało Nam (z Kościejem) wywalczyć aż 45 min przewagę nad konkurencją - która zresztą cały czas sie zwiększała, oraz fakt - że dałem radę pojechać więcej niż Roman (który nie ukrywam od zeszłego BBT jest dla mnie swego rodzaju autorytetem w kwestii jazdy długodystansowej).
Potem całą noc właściwie na nogach, koło 3.00 dostajemy się z powrotem do Radlina gdzie do 11.00rano czekamy na rozdanie pucharków. Po rozdaniu przebieram się znów w ciuchy i ruszam znów z plecakiem w kierunku domu. Ponieważ idzie mi nadzwyczaj dobrze (mimo interwałów Radlin-Rybnik-Gliwice), postanawiam lekko dokręcić, w formie rozjazdu.

Zostałem sklasyfikowany na 300km egzekwo na miejscu pierwszym wraz z Kościejem i kolegą którego imienia nie pamiętam :)
Gdyby nie skwar jaki panował, pewnie przejechałbym cały dystans utrzymując jakąs tam przewagę nad goniącym mnie Waxem, jednak nie jestem przystosowany do jazdy w takich warunkach (wolę marznąć niż się przegrzewać).

Niezależnie - dobry trening zrobiony. Za 2 tygodnie Warka :) Jeśli ktoś miałby ochotę 1go lipca pomóc w biciu rekordu Polski, to proszę o kontakt :)

Dane wyjazdu:
454.50 km 0.00 km teren
14:31 h 31.31 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Road to Hell with jesus :P

Sobota, 12 maja 2012 · dodano: 13.05.2012 | Komentarze 14

Tytuł w całości zrozumieją tylko nieliczni :)


Pomysł wyjazdu na Hel, powstał właściwie w zeszłym roku. W dzień strajku kolejarzy postanowiłem wrócić z Gdańska do Kato rowerem. Solo ta trasa zajęła mi 22h brutto. Wtedy też dwóch moich rowerowych przyjaciół (Ficek i Jedris) zaproponowało, że chcieli by też taki dystans zrobić. Temat rzuciłem na forum szosowe i okazało się, że zainteresowanie jest znacznie większe :D

Udało się załatwić noclegi na Helu w całkiem przystępnej cenie bo już za 20/30 zł od osoby (kiedy wszystkie pensjonaty itp. chciały minimum 45-50zł i do tego minimum na 2 noce).

11maja- Piątek godzina ~14.30
Wraz z Adamem (vel Travisb), który dzień wcześniej przyjechał z Gdańska i nocował u mnie, podjeżdżamy pod Spodek w Katowicach. Tam spotykamy Ramboniebieskiego, który przyjechał kibicować ekipie na starcie. Do około 15.05 zjeżdża się 10 zawodników (większość w strojach BBT). Ładujemy samochód, pamiątkowe zdjęcie i około 15.15 ruszamy na Bytom. Początek przyznam szczerze tragiczny, ze względu na światła co 200-300-500m... Sporo czasu tracimy przebijając się przez Bytom>Tarnowskie Góry... Na szczęście potem już bez żadnych postojów udało się wrzucić porządne tempo. Z czasem coraz bardziej podkręcane, ale ponieważ ekipa nie protestowała to ciągnęliśmy z Fickiem i Kurierem nasz mały peleton. Humory dopisywały, pogoda rewelacyjna.
Odcinek Katowice-Wieluń pokonujemy z jedną małą przerwą na uzupełnienie bidonów, ze średnią około 34km/h. Chwile przed Wieluniem, stwierdzam, że jeśli chłopaków nie opuszczą siły to spokojnie i z dużym zapasem wyrobimy się w 24h.
W Wieluniu dojeżdża do Nas samochód techniczny (bo z Kato pojechał do Częstochowy po 2go kierowcę – mojego brata). Tam też zmiana dętki jednego z zawodników (Tomka Podleckiego). Uzupełnienie zapasów i dalej na Sieradz.
W Sieradzu o czasie, czyli o 21.00. Zrobiliśmy postój pod marketem około 35minut. Poubieraliśmy się, pomontowaliśmy lampki i pojedliśmy.

21.35 ruszamy spod marketu. 5 min później telefon od Kuriera, że dopiero zamontował lampkę i Nas goni. Puściłem ekipę do przodu, a sam zatrzymałem się i czekałem na zgubę. Parę minut później Jarek dogania mnie i już razem grzejemy doganiając peleton.

Potem Turek i zaraz przed Kościelcem dojeżdża do Nas Maciek (vel Mad), wraz z którym jedzie samochodem jego ojciec – dzięki czemu, teraz zabezpieczają Nas 2 samochody.

Trasa do Koła, bardzo szybko i sprawnie, mimo kryzysów. Przed Włocławkiem lekki deszczyk, ale wszyscy poubierani i w świetnych humorach. Do Włocławka dojeżdżamy wg planu – 3.00... Pod Lidlem dołącza Łukasz i Waxmund, który przyjechał z Warszawy. Włocławek – tragedia. Dziura na dziurze. Tam też przez jedną z kolein Mad wywraca się prosto pod nadjeżdżający samochód.. Na szczęście samochód się zatrzymał a Mad poza lekkimi obtarciami i skrzywioną manetką był cały i zdrowy. Przez to zdarzenie Nasza ekipa się strasznie rozbiła. Kilka osób pojechało dalej, kilka zostało. Teraz deszcz i wiatr znacznie utrudniał sprawę. Jakieś 15km jechaliśmy nie przekraczając 25km/h... było ciężko. Zimno i mokro. W końcu kompletnie przemoczeni i wymarznięci zjeżdżamy na stację benzynową. Właściciel stacji wyraźnie nie był zadowolony z grupy 13 mokrych kolarzy, którzy tylko nabrudzili i kupili ze 2 kawy. Tam też jeden z kolegów przez przypadek przewraca regał z gazetami. 30km do Torunia...Najgorsze z całego wyjazdu. Trzeba było mimo około 8*C ruszyć w przemoczonych ciuchach, na wiatr i ulewę... Sprawy nie ułatwiały przelatujące TIRy, które co jakiś czas skutecznie zalewały Nas fontannami wody.
Tam prędkość oscylowała między 20-24km/h – wszyscy równo. Tam też wszyscy jadą w kompletnej ciszy.
Do Torunia dojeżdżamy w większości tak kompletnie przemoczeni, że stwierdzamy, że szkoda zdrowia na dalszą jazdę. Do tego niektórzy nie mają nawet ciuchów na zmianę... Większość wsiada do pociągu Toruń-Malbork a następnie przesiadka na Malbork Gdynia.
Z Torunia 5ciu śmiałków decyduje się jechać dalej. Waxmund, Wilk, Kurier, Tomek Podlecki i Łukasz... Tomasz po 10km od Torunia się jednak poddaje i do Tczewa jedzie samochodem.
Ekipa „pociągowa” dzieli się na 2 grupy. Ficek, Jedris, Tadeusz i Ja ruszamy na Hel rowerami, reszta szuka pociągu dalej.
Do Władysławowa ciężka walka z bocznym wiatrem. Półwysep do Jastarni mocniej, bo z wiatrem. Na miejsce docieramy ~15.30.
Ekipa, która od Torunia jechała cały czas dociera wieczorem w kilku turach. Z tego co się orientuje na Hel zajechał tylko Kurier, Wilk i Wax – pełen szacun.

No co tu dużo mówić – pokonała Nas pogoda. To była wycieczka, więc nie warto było ryzykować kontuzji/choroby dla samej idei :) Niezależnie pełen szacun dla osób, które się nie poddały.

W tym roku mam zamiar zorganizować jeszcze 2 inne przejazdy, natomiast za rok w maju ponownie zorganizuje przejazd na Hel – więc myślę, że można tą imprezę na stałe wpisać do kalendarza.

DZIĘKI WSZYSTKIM za jazdę ;) do zobaczenia na następnych maratonach ;)

Z Fickiem przed startem na Hel © raptor

Ekipa maratonu Katowice-Hel © raptor

Samochód techniczny Maratonu :) © raptor


Raptor prowadzi :D © raptor


"Pociąg" - czyli Kurier i Rap na przodzie ;) © raptor


Nocleg w Jastarni :) © raptor


Rap na plaży :D © raptor


Dane wyjazdu:
623.20 km 0.00 km teren
19:51 h 31.40 km/h:
Maks. pr.:67.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Gdańsk-Katowice

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · dodano: 18.08.2011 | Komentarze 25

Czyli pomysł Raptora na strajki kolejarzy. :D

Jako, że kolejarze strajkowali, a trzeba było wracać do domu, postanowiłem, że wrócę rowerem.

Gdańśk-Włocławek drogą 91/1
Dalej na Konin, Turek, Sieradz, Wieluń, Olesno, Tarnowskie Góry i "honorowa rundka" do Katowic i spowrotem tj. do domu :) :)

Wyjazd od chrzestnego u którego spędziłem ostatnie 2 dni :) (W raju rowerowo/motocyklowym - bo chrzestny ma w swojej "stajni" ~14rowerów+parę motocykli).

Początek bardzo mocno. W Grudziądzu przerwa u Dziadków na herbatkę i mały obiadek(~20min). Do Torunia średnia 34.2... Cały czas pod lekkki wiaterek, jednak wspomagany przez przelatujące obok Tiry, bez problemu dało radę :)

Dalej do Włocławka, całkiem sympatycznie gdyby nie dziury w drodze.. Toruń-Włocławek mieliśmy już okazje przetestować na BBTour, więc fakt, że nie złapałem pany uważam za sukces :)

Wieczorem/W nocy tereny Konina i na Turek.. Koło 24.00 zrobiło się zimno, jednak około 3.00 było kurewsko zimno... Byłem co prawda w jakimś stopniu przygotowany na nocną jazdę, jednak nie spodziewałem się, aż takich temperatur.. (najgorzej było na drogach biegnących przez pola). Na szczęście dość szybko ~6.00 zaczęło się robić cieplej, a dodatkowo fakt, że było już jasno pozwalał na ostrzejsze tempo - i możliwość rozgrzania się :)

Jakieś 100km od "mety" pojawiły mi się problemy z napędem.. coś zaczęło przeskakiwać - więc szoska jutro idzie do serwisu :)

W sumie jestem zadowolony z przejazdu. Dla porównania, pociąg jedzie na tym dystansie ~11.5h. Ja w sumie 2 razy dłużej (bo całość zajęła mi 22h z przerwami), ale przyjemność z jazdy jest niemożliwie większa :)

Nic, czas na regeneracje, serwis i za tydzień wyjazd do Warki :)


PRZY OKAZJI!!

Słuchajcie, jeśli jest na BS ktoś chętny wspomóc ekipę bijącą rekord Polski, tj. 864km/24h to zapraszam.
Generalnie wystarczy uciągnąć średnią +/-40km/h przez +/-1h :) Mówiąc wprost- poszukujemy zająców :) Termin 27/28 sierpnia. Warka :)

Więcej info - na PW :)
Kategoria wyjazd 300-...


Dane wyjazdu:
1024.00 km 0.00 km teren
35:12 h 29.09 km/h:
Maks. pr.:62.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Imagis Tour 2011 czyli Raptor jest nienormalny :)

Poniedziałek, 25 lipca 2011 · dodano: 25.07.2011 | Komentarze 57

Pomysł startu w Imagis Tourze czyli BBTour (Bałtyk-BieszczadyTour) powstał 2 lata temu. Już w zeszłym roku chciałem startować, ale wypadek z samochodem zmusił mnie do odłożenia planów.
Kwalifikacje uzyskałem wyjątkowo (mimo wieku), ponieważ wygrałem maraton w Radlinie, przejechałem 500kę w Gliwicach i wstawił się za mną Oskar Sproch.
Do Świnoujścia pojechałem z braćmi Gospodarczykami (Kuba i Szymon). Na miejscu również z nimi mieszkałem w Hotelu. W piątek odprawa i omawianie trasy.
W sobotę od samego rana popadywało. Mniej więcej od około 7.00 większość zawodników była już w okolicy promu, instalowała GPSy i kompletnie bezsensownie marnowała czas (zamiast pospać te 30min dłużej…).
Start z promu o 8.00 i przejazd kilometr dalej na start ostry.
Moja grupa ruszyła o 8.25. Oczywiście zaraz po starcie zaczęło lać. Tempo równe, w miarę szybkie, po 20 km przegoniliśmy grupę startującą o 8.20.
Około 50km dogania Nas część ostatniej grupy, którą ciągnie Huszoft. Przez jakiś czas ostre zmiany, motywowani przez Huszofta. PK w Płotach trwał jakieś 45sek – podpis, banan do kieszeni i w drogę.
Huszoft motywował Nas jeszcze przez jakieś 35km, jednak w pewnym momencie urwał się swoim znacznie szybszym tempem… Na 130km w Drawsku Pomorskim mała przerwa na herbatkę i drożdżówkę. Dalej w deszczu do okolic Wałcza. Tam też doganiamy Kuriera i Piotrka Kurczyka. Stworzył się mały peletonik – Kurier, Kuba Gospodarczyk, Piotrek Kurczyk oraz dwóch jadących z nami bikerów i ja ;) PK w Pile wg mnie najgorszy na trasie.. jeden Snickers+woda… A akurat tam miałem straszną ochotę coś zjeść.. Na szczęście moje zapasy batonów mnie uratowały.
Przed Bydgoszczą zrywamy się z Kurierem swoim szybszym tempem, jednak na PK i tak dogania Nas reszta. Tu też przebieramy się wreszcie suche ciuchy. Zjadamy obiad i ruszamy dalej. W okolicach 21.15 dojeżdżamy do Torunia gdzie uraczono Nas różnymi pysznościami. Rozsiadamy się na chwile, odpoczywamy i nabijamy się z ekipy, która ucieka przed Nami (z braku czasu sikająca w spodnie).
Dalej już z oświetleniem do Włocławka. Tam szybka herbatka, baton i dalej na Płock.. i ten odcinek był pierwszym kryzysem.. jadąc komuś na kole, najnormalniej w świecie zasypiałem. Odżywałem jedynie na zmianach, dlatego też starałem się możliwie jak najczęściej, na nie wchodzić. Na tym odcinku też zaczęło mnie boleć prawe kolano… Na szczęście pani na stacji uraczyła mnie Ibupromem, a ekipa organizująca punkt kawą. Odżyłem :) Od tego punktu, wzrost mocy, wręcz jej nadmiar. W Siedlcach na PK kilku młodych ludzi niesamowicie zaangażowanych w organizacje. Właściwie jeśli ktoś przyjechałby tam kompletnie otumaniony, to ekipa zrobiłaby za niego wszystko – od odebrania roweru zaraz po przyjeździe, przez pełen serwis żywnościowy, aż po zadbanie o to żeby każdy miał pełen bidon.. Klasa :) Podobno ekipa uciekająca jechała na ten punkt kompletnie wykończona, zupełnie odwrotnie do Nas.
Do Grójca dojeżdżamy nad ranem. Lekkie modyfikacje w ubiorze, drożdżówki, ciepła herbatka i dalej w drogę.. Ponownie wrócił ból kolana.. Mimo zażytego Ketonalu, ból nie ustępuje.
Lekko pomylona trasa przez naszego przewodnika, zmusza nas około 1.2km przejazdu po szutrowej drodze. Na trakcie Królewskim podczas ściągania bandaża który miałem na kolanie, bandaż wkręca się w tylne koło. Zmusza mnie to do zatrzymania się i około minutowej walki z poplątanym w kasetę bandażem, przez co gubię grupę i nie mam pewności że dobrze jadę. Niezależnie jednak wbijam średnią około 40km/h i dość szybko dochodzę do ekipy. (przy ich 25km/h)
Chwile przed Wsolą wpada mi piasek do prawego oka. Mimo przemycia i kropli do oczu, nadal problem nie znika. W Hotelu zjadamy gulaszową (a kto chciał flaczki), a chłopaki z serwisu rowerowego (których poznałem już w Wieliszewie – ekipa OLSHa) smarują mi napęd.
Do Vikinga dojeżdżamy (696km) około 12.00. Tam też pyszny obiad (schabowy+ziemniaki) oraz herbatka. Ból kolana się nasila, a piasek nadal utrudnia mi życie. Niezależnie nie mam zamiaru się poddać jak Piotrek Kurczyk, który w tym miejscu rezygnuje z dalszej jazdy – podobno z powodu mięśni..

Do Nowej Dęby jadę zamroczony… w sumie cały czas myślę co zrobić z kolanem. Stwierdzam, że nawet jeśli przenocowałbym gdzieś to nic nie pomoże, a po kilku godzinach nie ruszania kolanem – będzie tylko gorzej. W nowej dębie kawa+makaron w sosie, trochę odpoczynku i dalej w drogę. Dołącza do Nas 2 bikerów, którzy odpadli z pierwszej grupy. Aż do Rzeszowa gnamy jakby nas ktoś gonił. Przez Rzeszów przelatujemy za Kurierem, który w mieście jest w swoim żywiole i „z bomby” leci między samochody :)
Punkt w Rzeszowie przy samolocie (czy jak on się tam nazywał), rewelacja :D Placki z dżemem :D Tego mi było trzeba. 860km za Nami i jedyne 140 do mety podnosi mnie na duchu (bo nie wiem jeszcze co mnie czeka). Motywujemy się wzajemnie z Kubą i stwierdzamy, że pojedziemy za Kurierem ile tylko damy radę. Do Brzozowa tempo całkiem przyzwoite, a trasa całkiem przyjemna (mimo jednego mocnego podjazdu). Tam też wcinam pączka, dolewam wodę do bidona i uzupełniam zapasy :) od tego miejsca jedziemy już cały czas tylko w trzech – Kurier, Kuba i Ja :) (trzech muszkieterów:P )
Przed Sanokiem łapie Nas ulewa, więc do samego Sanoka dojeżdżamy nie dość, że kompletnie mokrzy to jeszcze niesamowicie zmarznięci. Mimo tego humory Kubie i Mnie dopisują, a tym razem My motywujemy Kuriera. Gorący rosół z makaronem to właśnie to czego nam było trzeba :) ubieramy się w kurtki przeciwdeszczowe i ruszamy na najgorszy, siedemdziesięciu kilometrowy odcinek :) Deszcz w sumie był o tyle dobry w tym momencie, że wszyscy już powoli zasypialiśmy, a podejrzewam, że tego kryzysu sennego moglibyśmy nie przetrzymać – deszcz nas obudził :P

Do Gęsiego zakrętu dojeżdżam resztkami sił… ledwo stoję na nogach, właściwie to nawet wchodząc do środka nie trafiam w drzwi.. (z resztą nie ja jeden). Tam czekają na Nas dwie bardzo sympatyczne dziewczyny, ciepła zupa i wszystko co było potrzebne. Odpoczywamy chwile i dowiadujemy się od kuriera, że najgorsze dopiero przed Nami… tym razem mu uwierzyłem. Czekały nas 2 przełęcze. Trzydzieści parę kilometrów do mety, wydawało się tak odległe jak na starcie w Świnoujściu… Ruszyliśmy spokojnie, nie chcąc się zajeżdżać.. Pierwsza przełęcz poszła dość szybko, więc miałem nadzieje, że i druga taka będzie… niestety myliłem się.. Podjazd wydawał się nie kończyć. Jak to Kurier fajnie ujął: „Czy ja ku*wa do nieba jadę??” – i do zdanie chyba idealnie opisuje ten podjazd :) Kiedy wydawało Nam się, że już koniec (a Kurier ubrał kurtkę ortalionową na zjazd) okazało się, że jeszcze 200m podjazdu.. Następnie jakieś 10km mocnego zjazdu w mgle. Zjazd tak Nas wychłodził, że momentami miałem problem z zaciskaniem klamek hamulca. Potem jeszcze tylko 14km i dojazd do upragnionej METY!!! :D

Na miejscu oddaliśmy książeczki do podbijania pieczątek oraz GPSy i mogliśmy cieszyć się zwycięstwem.. Czemu piszę zwycięstwem? Bo każdy kto dojechał na metę, wg mnie był zwycięzcą.
Meta wg mnie trochę idiotycznie zorganizowana. Na każdym punkcie na trasie dostawaliśmy wszystko co tylko dusza zapragnęła – od żurku, przez pączki przez owoce i kanapki.. na mecie jednak dostaliśmy miseczkę żurku, drożdżówkę i piwo.. trochę mało po takim dystansie.. Na szczęście miałem jeszcze zaoszczędzone batony :)
Czas brutto – 42h 04min. Czas jazdy 35h12min.

WIELKIE PODZIĘKOWANIA DLA KURIERA I KUBY :) Bo właściwie z nimi zrobiłem 95 % całego dystansu. Chłopaki jesteście zajebiści :)
Szacun i wielkie dzięki również dla Szymona, który cały czas czuwał Nad nami w PK i wspierał :)

Grójec BBT2011 © raptor


Dane wyjazdu:
552.32 km 0.00 km teren
17:37 h 31.35 km/h:
Maks. pr.:51.20 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

700km/24h....

Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 3

Maraton do którego przygotowywałem się właściwie od początku sezonu. Wstępnie ustalony z organizatorami BBTour, jako kwalifikacja - mianowicie 700km w 24h organizowane w Gliwicach...

Problemy pojawiły się już kilka dni przed maratonem, kiedy to okazało się, że muszę na szybko wymienić kasetę i łańcuch. Kiedy to dokonałem zmian, od razu zerwałem łańcuch przy okazji deformując przerzutkę. Na szczęście udało mi się wymienić wszystko (wraz z przerzutką) i dotrzeć wszystko przed sobotą.

Sobota rano, około godziny 8.30, plac Krakowski - mokro, pada deszcz, pogoda nie motywuje, jednak wszyscy specjalnie nic sobie z tego nie robią. Stworzone zostały 2 grupy - grupa 700km oraz 500km. Dla obu limit to 24h.

Załadowałem się do busa 700'tki i o 10.10 ruszyliśmy 13 osobową ekipą (+2 gratisy) w kierunku Sośnicowic. Mimo ulewy, która właściwie na pierwszym okrążeniu (90km) towarzyszyła Nam non-stop, nikt specjalnie nie narzekał - było ciepło, więc przemoczone ciuchy w niczym nie przeszkadzały :) Zaraz po tym okrążeniu w wyniku pomyłki - zjazd na obiad do Bazy która znajdowała się w Żernicy. Następnie kolejne okrążenie, po którym zostało z wspaniałej 13stki 6 osób. Ta szóstka pojechała na kolejne 90km okrążenie. I ten etap maratonu był chyba najtrudniejszy. Całe okrążenie towarzyszyła nam tropikalna ulewa, do tego zaczęło się robić zimno... ostatnie 30km przed Bazą, spędziłem kurczowo trzymając się lemondki (przerzutek i tak nie potrafiłem zmieniać, a co dopiero hamować) i nie patrząc się na nic innego niż koło osoby przede mną.

Do Bazy wpadliśmy jak poparzeni.. Wreszcie trochę cieplej. Priorytet - przebrać się w suche rzeczy... Problem w tym, że tak skostniałymi palcami nie potrafiłem nawet ściągnąć własnych skarpetek. Po 20 minutach, przebierania się, myślałem, że nie mam już czasu na żaden posiłek. Od razu padło pytanie - "Kto jedzie dalej?" -zadane przez organizatorów.
Mimo iż, ledwo żyłem - zgłosiłem się. Jako jeden z 2 osób... Reszta po niecałych 300km zrezygnowała... Osoby, które mają po kilka razy przejechane BBTour i nie tylko, zrezygnowały... Trochę się zawiodłem. Fakt był jednak taki, że pomimo dotychczasowej średniej 33km/h - trudno było by Nam w dwóch (wraz z Piotrkiem osiągnąć zamierzone 700km... Po chwili dyskusji, zapadła decyzja o tym że przyłączamy się do grupy 500tki. Co za tym idzie, zyskałem jakąś godzinę w ciepłym i możliwość uzupełnienia wszystkiego co było mi niezbędne.

Dalej już okrążenia z grupą 500tki, całkiem sympatyczne bo w ciepłych i suchych ciuchach.
Ponieważ bardzo chciałem zrobić przynajmniej 600km, to w momencie kiedy około 4.00 rano grupa zjeżdżała do Bazy, ja postanowiłem odłączyć się od grupy i próbować zrobić 2 okrążenia do godziny 10.10 w Niedziele. Niestety po 10km wpadłem w dziurę i złapałem snake'a. Przez to spędziłem około 40min czekając na ekipę a właściwie na wóz serwisowy. Efekt - dalsza jazda wraz z grupą.
20km przed ostatnim zjazdem do Bazy wyszło pierwszy raz słońce...

Na koniec przejazd- już w świeżych ciuchach, na plac Krakowski, gdzie wszyscy wytrwali, otrzymali upominki w postaci strojów oraz trofeów.

Wszystko fajnie, ale czuje ogromny niedosyt i rozczarowanie.. uważam, że mimo tragicznej pogody można było zrobić przynajmniej 650km...(jeśli już skłaniać się do zdania osób doświadczonych w takich jazdach, że 700było właściwie niewykonalne w tej pogodzie).

Zdjęcia i inne rzeczy później. Pewnie jakieś relacje i inne tego typu rzeczy można będzie znaleźć na - www.kolarze24.pl

Meta 700km/24h © raptor
Kategoria wyjazd 300-...


Dane wyjazdu:
307.64 km 0.00 km teren
10:10 h 30.26 km/h:
Maks. pr.:69.10 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

"Kuuuuu**aaaaaa, pana "

Środa, 4 sierpnia 2010 · dodano: 06.08.2010 | Komentarze 2

No.. tytuł taki bo dętki i pany to był temat przewodni dnia dzisiejszego..
Wyjechałem z Grudziądza po 7.00 aby o 9.00 być w Toruniu i o 10.00 spotkać się na Starówce z Grzechem i Sylwia. Tam parę zdjęć i kierunek Grudziądz. Niestety jakieś 15 km za Toruniem złapałem pane... Grzechu mnie poratował i po jakimś czasie ruszyliśmy w dalszą drogę.
W Grudziądzu zabrałem od dziadków plecaki (z czego jeden oddałem Sylwi która dalej do Gdyni jechała Pociągiem). My z Grzechem ruszyliśmy na Puck... jeszcze w Grudziądzu (na moście) kolejna pana... :/
Po kolejnych zmaganiach i cofaniu się po dętke do sklepu rowerowego wreszcie ruszyliśmy.
Całość trasy Grudziądz-Puck zrobiliśmy w niecałe 5h i na miejscu spotkaliśmy się z Sylwią :)
Ja dalej do Pucka na noc a Grzechu z Sylwią jeszcze 22 km dalej do Karwi :)

Grzechu i Sylwia pod "Dworem Artusa" w Toruniu. © raptor
Kategoria wyjazd 300-...


Dane wyjazdu:
318.70 km 40.00 km teren
11:36 h 27.47 km/h:
Maks. pr.:55.20 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Grudziądz-Jerzykowo-Poznań(Malta)-Toruń-Grudziądz :)

Niedziela, 1 sierpnia 2010 · dodano: 01.08.2010 | Komentarze 0

Pobudka 3.30 i wyjazd chwilkę po 4.00 :)
Niestety na zakwasach i z bólem prawego kolana :/ Trasa E 261 aż do Jerzykowa (po drodze "pana" w przednim kole) do którego dotarłem przed 12.00 gdzie czekała na Mnie Agata. Tam chwila odpoczynku, poczęstunek i dalej na pożyczonym rowerze MTB razem z Agatą nad poznańskie jezioro Malta (gdzie dziś również chłopaki popisywali się na skuterach wodnych :D). Agata rewelacyjnie radziła sobie na całej trasie szutrowo-piaskowo-leśnej -23 km w jedną stronę :)
Po powrocie zebrałem się na pociąg do Torunia (z przesiadką w Gnieźnie). 18.40 w Toruniu i na 21.00 zjechałem z powrotem do dziadków :)

Dzięki Agata za wycieczkę i gościnę :) zapraszam do Nas na Śląsk przed Toskanią :)

Wycieczka mimo dużego bólu prawego kolana, zaliczona do udanych :)

Grudziądz przed wschodem słońca :) © raptor


i jak tu dalej jechać? :D © raptor


Jezioro Malta :) © raptor


Agata na Malcie :) © raptor
Kategoria wyjazd 300-...